niedziela, 20 października 2013

Rozdział 4


Zjawisko

                

                  Na dole było kompletnie ciemno, bo wszyscy już dawno poszli spać. Wyjęłam szklankę z szafki, nalałam wody z kranu i wróciłam na korytarz. Mimochodem zerknęłam na ciężką bransoletkę na nadgarstku. Zamyślona, dotknęłam zimnego srebra i w mojej głowie pojawił się nagle obraz bosko przystojnego chłopaka. Zupełnie jakby stanął przede mną. Stało się to tak nagle, że odskoczyłam do tyłu ze stłumionym okrzykiem i upuściłam szklankę. Jego twarz była szlachetna i wyrazista; miał przeszywające zielone oczy, wysokie kości policzkowe i mocną szczękę. Jego skóra wydawała się doskonała- gładko ogolona i lekko opalona, z małym pieprzykiem tuż obok ust. Bez wątpienia był najpiękniejszym chłopakiem, jakiego kiedykolwiek widziałam. Wyglądał na zagniewanego i smutnego zarazem, czoło miał zmarszczone, a jego idealne usta zaciskały się w cienką kreskę.                    
                        Widziałam go ledwo przez mgnienie oka, ale zdążyłam zauważyć ciemnobrązowe kręcone włosy, napięte mięśnie ramion i to, że był otulony jakby ciemnym płaszczem. Kiedy już sięgałam, żeby włączyć światło, zniknął równie szybko, jak pojawił się w mojej głowie. I znów stałam sama w ciemnym korytarzu, w kałuży wody.- Cholera - mruknęłam pod nosem, kiedy dotarło do mnie, że chyba mam halucynacje i że zalałam podłogę. Usłyszałam, że mama otwiera drzwi pokoju rodziców i idzie sprawdzić, skąd ten hałas. Zawsze strasznie zrzędziła, kiedy ktoś ją obudził.                                        Wbiegłam po schodach, żeby uprzedzić jej pytania.
- Sorki, mamo - szepnęłam. - Poszłam po wodę dla Emily, potknęłam się o buty i upuściłam szklankę.                      
                                Mama wiecznie narzekała na buty walające się po przedpokoju, więc wiedziałam, że w to uwierzy.
- Bądź ostrożniejsza, Daisy. I pozbieraj wszystkie kawałki szkła.- Okej. Przepraszam, że cię obudziłam.
- Cóż, przynajmniej wiem, że bezpiecznie dotarłaś do domu. - Uśmiechnęła się. - Dobrze się bawiłaś?
- Było okej - odparłam. Nie chciałam, żeby zaczęła teraz jedno z tych swoich długich przesłuchań. Na szczęście zrozumiała.
- Opowiesz mi wszystko jutro. Do zobaczenia...
- ... rano - dokończyłam za nią, nadstawiając się do całusa.                                         Wróciła do sypialni, a ja zbiegłam z powrotem na dół, żeby zająć się podłogą. W końcu zapaliłam światło i oceniłam szkody. Nie tak źle. Szklanka pękła czysto na dwie części, a ponieważ nie napełniałam jej po brzegi, na podłodze była tylko niewielka kałuża.                     
                          Wycierałam wodę i usiłowałam sobie przypomnieć,gdzie widziałam twarz tego chłopaka. Bo gdzieś musiałam go widzieć. Pewnie w telewizji, uznałam, bo był stanowczo zbyt przystojny jak na wytwór mojej wyobraźni. I pojawił się tak nagle i wyraźnie, jakby ktoś postawił przede mną jego zdjęcie. Właśnie to wydawało mi się najdziwniejsze - zupełnie nie przypominało wspomnienia kogoś, kogo widziałam wcześniej. Czułam się raczej tak, jakby ten chłopak naprawdę się tu pojawił. Nic z tego nie rozumiałam. W końcu się poddałam. Było późno, a ja ledwie trzymałam się na nogach. Lepiej, jeśli pomyślę o tym rano.                     Wzięłam z kuchni drugą szklankę, nalałam wody i wróciłam na górę. Spodziewałam się pytań, ale Emily już zasnęła. Wyglądało na to, że z rozmową muszę poczekać do jutra.                                      Rano zauważyłam, że wciąż mam na ręce bransoletkę.Była tak wygodna, że o niej zapomniałam. Zeszłam na dół po kawę dla Emily i czekając, aż woda zagotuje się w czajniku, starłam z zielonego oczka maleńką plamkę. I znów wydawało mi się, że dostrzegam jakiś cień, który przemknął po powierzchni kamienia. Ale kiedy spojrzałam jeszcze raz, nic tam nie było.
- Wariuję - mruknęłam do siebie, myśląc o ostatniej nocy. - Bransoletki nie mrugają, a obcy faceci nie pojawiają się w głowie nie wiadomo skąd. - Miałam nadzieję, że rano jakimś cudem wszystko stanie się jasne. Ale nie znalazłam się ani o krok bliżej rozwiązania zagadki, kto lub co jest przyczyną moich zwidów.       
                        Jak zawsze Emily i ja zbierałyśmy się w pośpiechu w ostatniej chwili. Zamiast śniadania zjadłyśmy tylko po ciastku i popędziłyśmy na przystanek autobusu.                    
                         Zalety chodzenia do babskiej szkoły, która znajduje się tuż obok męskiej, były naprawdę nieocenione. Mogłyśmy unikać chłopaków, kiedy nie dopisywał nam humor albo któraś miała dzień złej fryzury. Z drugiej strony z łatwością można się było spotykać na przerwie przy płocie rozdzielającym szkoły. Mieliśmy też wspólny transport szkolny, żeby uczniowie z obu szkół mogli korzystać z autobusów dojeżdżających z ich okolicy. Autobus stał się centrum mojego życia towarzyskiego, odkąd skończyłam jedenaście lat - od pierwszego tygodnia, kiedy to nauczyłam się od chłopaków wszelkich możliwych przekleństw, do czasów obecnych, których główną atrakcją były babskie dyskusje o tym, jak podrywać
tych samych chłopaków.                    
                   Teraz, w szóstej klasie, sprawy wyglądały trochę inaczej. Byłyśmy oficjalnie seniorkami i nie musiałyśmy już nosić mundurków. I mogłyśmy pobłażliwie spoglądać na młodsze dzieciaki, krzywiąc się od czasu do czasu na myśl, że same kiedyś zachowywałyśmy się dokładnie tak samo.                      
                   Mój starszy brat, Luke, osiemnastolatek, kończył ostatnią klasę. Przez ostatnie sześć lat skutecznie ignorował mnie w autobusie. Ale i to zmieniło się w ostatnich miesiącach, kiedy on i jego koledzy zaczęli się interesować moimi koleżankami i od czasu do czasu, choć z rzadka, łaskawie okazywali, że zauważają nasze istnienie.                                                 Autobus podjechał, wsiadłyśmy i wreszcie miałyśmy trochę czasu na spokojną rozmowę. Już miałam opowiedzieć o wszystkim Emily, kiedy jedna z koleżanek klapnęła na siedzenie przed nami i zaczęła wypytywać o Jacka. Poczta pantoflowa najwyraźniej działała lepiej niż zwykle. Uznałam, że mogę poczekać. Miałyśmy cały dzień na gadanie - czekała nas wycieczka do Londynu.                       
                    Wypad został zorganizowany dla członków kółka plastycznego, jednego z dodatkowych zajęć do wyboru. Większość naszej grupy nieźle radziła sobie ze sztukami pięknymi, ale brakowało im talentu lub samozaparcia, żeby zdawać egzaminy z plastyki. Członkostwo w kółku pozwalało się czasem trochę zabawić. W ostatnim semestrze mieliśmy za zadanie szukać sztuki w publicznych budynkach i dzisiaj jechaliśmy do katedry Świętego Pawła. Mnie szczególnie interesowały rzeźby postaci ludzkich i twarzy. Po rzetelnych poszukiwaniach w Internecie zamierzałam narysować rzeźby zdobiące grobowiec księcia Wellingtona. Niestety, nie sprawdziłam wszystkiego wystarczająco dokładnie i już po oddaniu planu pracy dowiedziałam się, że wszystkie anioły sterczą na samym czubku pomnika. Czekała mnie bardzo trudna lekcja rysowania w skrócie perspektywicznym.                       
                            Do Londynu jechaliśmy szkolnym minibusem, prowadzonym przez jedną z nauczycielek plastyki. Towarzystwo wyglądało na przygaszone, bo wszyscy imprezowaliśmy poprzedniego wieczoru. Niektóre dziewczyny wróciły do domu bardzo późno. Na nieszczęście pani Bell okazała się fatalnym kierowcą i kilka osób nie wyglądało najlepiej, kiedy minibus pędził przez jednokierunkowe uliczki na południe od rzeki. W pewnej chwili byłam prawie pewna, że Lucy puści pawia. Strasznie zbladła. Ktoś dyskretnie podał jej pustą reklamówkę i otworzył okno. Nikt nie śmiał poprosić pani Bell, żeby zwolniła. 
                       Wreszcie dotarliśmy do centrum, gdzie potężna kopuła katedry wciąż jakimś cudem przytłaczała o wiele większe biurowce stojące w pobliżu. Ogromna budowla z białego kamienia, niedawno wyczyszczona z kilkusetletniej warstwy londyńskiej sadzy, zdawała się pałać własnym, łagodnym światłem w blasku słońca. Dwie wysokie wieże strzegące zachodniego wejścia wyglądały jak karzełki w cieniu jasnoszarej kopuły, wieńczącej
centralną część budynku. Kiedy podjeżdżaliśmy na wzgórze Ludgate, widziałam, jak słońce odbija się w złoceniach na szczytach wież i w barierkach Złotej Galerii na szczycie kopuły. Uwielbiałam przyjeżdżać do Świętego Pawła. Jako dziecko bywałam tu regularnie. Rodzice zakochali się w tutejszym widoku na cały Londyn i każdy gość z zagranicy, jakiego mieliśmy w domu, był zmuszany do przyjazdu tutaj i do podziwiania panoramy. Kiedy z galerii patrzyło się na wschód, widziało się wieżę i most Tower, wciśnięte między gładkie, wysokie budynki śródmieścia.Wzgórza Hampstead i Highgate wspinały się na północy miasta. Przy dobrej pogodzie na południowym wschodzie widać było park Richmond. Na Złotą Galerię, najwyższy dostępny punkt katedry, prowadziło kilkaset stopni. Ale opłacało się je pokonać. Mnie zawsze fascynowała struktura samej kopuły, kratownice wewnętrznej drewnianej konstrukcji; biegły przez nie schody na szczyt. Musiałam tylko uważać, żeby nie zerkać zbyt często w dół, bo w niektórych miejscach aż kręciło się w głowie. Na szczycie najgorszy był szklany wizjer, który pozwalał patrzeć na maleńkich ludzi dziesiątki metrów pod stopami. Zawsze mdliło mnie namyśl o tej wysokości. Zastanawiałam się, czy oni mnie widzą prawie sto metrów nad sobą, jak patrzę na nich z góry.
                         Ale dzisiaj nie miałam czasu wspinać się na kopułę,czekało mnie dużo pracy przy projekcie.
                         Chłodne i mroczne wnętrze Świętego Pawła stanowiło ostry kontrast z jaskrawym blaskiem słońca i zabieganymi ludźmi na zewnątrz. Kiedy weszliśmy przez główne drzwi, miałam wrażenie, jakby ktoś oddzielił mnie szczelną żaluzją od światła, hałasu i XXI wieku. Całą grupą przeszliśmy przez bramki biletowe. Oczy powoli przyzwyczajały się do przyćmionego światła wewnątrz.Atmosfera w katedrze dziwnie onieśmielała. Choć jeszcze przed chwilą wszyscy gadaliśmy z ożywieniem, jak to dobrze, że jazda się już skończyła, rozmowy ucichły,gdy spojrzeliśmy na wysoki sufit. Zauważyłam, że wszyscy zwiedzający reagują tak samo. Nie dało się tu wejść i nie poczuć się przytłoczonym tą ogromną przestrzenią.Tuż przy wejściu katedra była pusta, nie ustawiono tu ławek ani pomników - dookoła rozpościerała się wielka połać podłogi w szachownicę i wznosiły gigantyczne kolumny sięgające sklepienia. Zwiedzałam to miejsce już wiele razy, ale ten widok zawsze zapierał mi dech.
                        Wraz z Emily wyciągnęłyśmy szkicowniki i plany wnętrza. Zaczęłyśmy szukać rzeźb, które miałyśmy rysować. Kiedy ruszyłyśmy środkiem nawy, Em nagle zaczęła chichotać.
 - Wyobraź sobie lady Di, jak idzie tą długaśną nawą w sukni ślubnej - parsknęła. 
                        Zadrżałam. Nie potrafiłam wyobrazić sobie niczego gorszego niż marsz na oczach całego świata, by wziąć ślub z człowiekiem, który jej nie kochał.
 - Jeśli kiedykolwiek wyjdę za mąż, to ucieknę na jakąś plażę - postanowiłam. - Nie dam się wystroić w wielką, falbaniastą suknię i nie pozwolę, żeby rodzice wydali na mnie ciężkie tysiące. - Pomyślałam cierpko,że tata pewnie by się ze mną nie zgodził. I tylko dla niego mogłabym w ogóle wziąć pod uwagę ten cały cyrk z białą bezą. Przed oczami błysnęła mi twarz Willa, ale kiedy spojrzałam na bransoletkę na moim nadgarstku, chłopaka natychmiast zastąpiło wspomnienie tej obłędnie pięknej zjawy, którą widziałam w nocy. Pokręciłam głową, żeby odegnać głupie myśli - naprawdę powinnam się skupić na tym, co miałam do roboty. 
                       Doszłyśmy do centralnej części katedry, tuż pod kopułę.
 - Rany - szepnęła Emily i obie zagapiłyśmy się w górę. Kopuła była wspaniała, wznosiła się nad nami majestatyczną krzywizną. Usłyszałyśmy cichy szmer rozmów i wysoko, na Galerii Szeptów, dostrzegłyśmy ludzi wypróbowujących słynną akustykę. Podobno kiedy się siedziało na wielkim, okrążającym wewnętrzną stronę kopuły balkonie i szepnęło coś przy ścianie, osoba siedząca daleko, po drugiej stronie kopuły, mogła usłyszeć ten szept. Mnie się to nigdy nie udało, ale turyści najwyraźniej byli zachwyceni.
 - Muszę obejrzeć Nelsona - mruknęła Emily. Przygryzła wargę i spojrzała na plan.
 - Nelson leży w krypcie. Wejście jest tam, zdaje się - powiedziałam. - Zaraz do ciebie przyjdę, chcę tylko spojrzeć na coś pośrodku. 
                    Emily, szukając w torebce ołówka, ruszyła na poszukiwanie wejścia do grobowca. A ja powoli szłam przed siebie, aż znalazłam się dokładnie pod centralnym punktem kopuły. Oznaczono go na posadzce wielką gwiazdą z mozaiki. Wysoko nad sobą widziałam szybę wizjera, ale zanim wypatrzyłam kogokolwiek spoglądającego w dół, zakręciło mi się w głowie od wyginania się do tyłu. Wyprostowałam się i zamarłam z osłupienia. 
                    Na wprost mnie stał chłopak, którego twarz widziałam ostatniej nocy. W rzeczywistości był jeszcze piękniejszy- niesamowicie zbudowany, z potarganymi włosami. Z trudem łapałam oddech. Usiłowałam odzyskać panowanie nad sobą, kiedy nagle dotarło do mnie, że nieznajomy wpatruje się we mnie z tak samo osłupiałą miną. Szybko obejrzał się przez ramię, jakby chciał się upewnić, że patrzę na niego, a nie na coś za jego plecami. Wydało mi się to dziwne u chłopaka, którego uroda mogłaby zatrzymać ruch uliczny. Miał oczy w kolorze intensywnego, cudnego szmaragdu. Kiedy się na niego gapiłam, dotarło do mnie, że widziałam już wcześniej kolor jego oczu - miały dokładnie ten sam odcień co kamień w mojej bransoletce. Nie do końca wierząc własnym oczom, dotknęłam bransoletki i zerknęłam na nią szybko.
                       Jego spojrzenie pobiegło w stronę mojego nadgarstkai zobaczyłam, że szeroko otworzył oczy ze zdumienia. On sam odruchowo dotknął swojego nadgarstka i okazało się, że nosi identyczną bransoletę. Na twarzy chłopaka pojawił się zupełnie inny wyraz. Czyżby panika? Spojrzał na mnie i zrobił kilka kroków w moją stronę.- Zachowaj spokój - mruknęłam do siebie pod nosem. Próbowałam wyglądać na trochę mniej zdziwioną, za to bardziej opanowaną i interesującą. Zdecydowałam się na nieśmiały uśmiech. Ten chłopak naprawdę był oszałamiająco przystojny i nie potrafiłam sobie wyobrazić, czego mógłby chcieć ode mnie. Tak czy inaczej wartozwrócić na siebie jego uwagę, dlaczego nie.                        Marszczył brwi, jakby bił się z myślami, ale w końcui on się uśmiechnął z dziwną miną, pełną zdumienia i zachwytu. Kiedy to zrobił, okazał się jeszcze piękniejszy - na jednym jego policzku pojawił się głęboki dołeczek. Błysnęły idealne, białe zęby.
- Cześć - szepnęłam, zaskoczona, że w ogóle się odezwałam. Wciąż stał nieruchomo. Uśmiechał się trochę pewniej, ale ciągle milczał. Pomyślałam, że będzie trudniej, niż sądziłam. Może nie mówił po angielsku.
- Daisy! - zawołał głos za mną. Emily patrzyła na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. - Idziesz... ?
- Zaraz - odparłam przez ramię. Starałam się nie zrywać kontaktu wzrokowego z moim milczącym towarzyszem.
- Mam pracować nad rysunkiem... - Chciałam mu wyjaśnić, ale umilkłam. Żałosne. Nie tak się podrywa kogoś takiego jak on. Wciąż stał bez ruchu i zauważyłam, że ma na sobie dziwny, sięgający ziemi płaszcz czy raczej pelerynę, odrzuconą za ramiona i związaną grubym sznurem pod szyją. No tak. Trzeba mieć mojego pecha, żeby ktoś tak śliczny okazał się zakonnikiem.                       Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale zanim się odezwał, pojawiła się grupa niemieckich turystów z przewodnikiem, który opowiadał właśnie o przeszklonym wizjerze w sklepieniu kopuły. Przewodnik był tuż za chłopakiem. Wskazywał w górę, idąc tyłem i mówiąc do swojej grupy. Widziałam, że zaraz wpadnie na mojego nieznajomego, więc odruchowo wyciągnęłam rękę, żeby odciągnąć go na bok. Kiedy dotknęłam ramienia chłopaka, poczułam leciutkie mrowienie i moja ręka przeszła przez niego. Cofnęłam się jak rażona prądem.To niemożliwe. Spojrzałam na niego uważniej, osłupiała. Na jego twarzy malowały się różnorodne odczucia. Jednym z nich była radość - wciąż się uśmiechał - ale wydawał się też mocno sfrustrowany.                     
                         Po chwili niemieccy turyści poszli dalej, więc chłopakowi nie groziło już stratowanie. Uznałam, że musiało mi się coś przywidzieć. Może jego ubranie uszyto z jakiegoś dziwnego, śliskiego materiału? A może po prostu byłam rozkojarzona tą jego porażającą urodą. Przecież to niemożliwe, żeby moja ręka naprawdę przeszła przez niego. Ludzie są ciałem stałym, więc musiało istnieć jakieś racjonalne wytłumaczenie. Nagle dostrzegłam świetny temat do rozpoczęcia rozmowy.
- Hm... Widzę, że masz taką samą bransoletkę, jak ja. - Wskazałam swój, a potem jego nadgarstek. Zerknął na swoją rękę i wbił we mnie wzrok.                   
                        Nie mógł być dużo starszy ode mnie, ale w tych pięknych oczach widziałam cień bólu i smutku. Uniósł rękę, żeby pokazać mi bransoletkę, wyglądała na identyczną z moją. Pomyślałam, że lepiej byłoby je porównać jedną przy drugiej. Uśmiechnęłam się i zrobiłam krok w jego stronę. Kiedy się ruszyłam, powietrze wokół niego jakby zawirowało... I zniknął. Rozejrzałam się gorączkowo dookoła, ale on po prostu zniknął. Tuż za mną stała za to Emily, z założonymi rękami i zdziwioną miną.
- Gdzie on się podział? - spytałam. Gorączkowo przeczesywałam wzrokiem tłumów turystów, przepływające obok nas.
- Kto? - spytała zaskoczona.
- Chłopak! Ten w pelerynie. Gdzie on zniknął?
- Nie widziałam nikogo w pelerynie.
- Musiałaś widzieć. Stał tu, rozmawiałam z nim...
- Daisy. - Grace delikatnie położyła dłoń na moim ramieniu. 
- Stałaś tutaj sama i wyglądałaś, jakbyś mówiła do siebie. Dlatego wróciłam.
- Ale on stał tutaj, najprzystojniejszy gość, jakiego widziałam w życiu... - urwałam. Musiała go widzieć.
- Chyba powinnaś usiąść - powiedziała uspokajającym tonem i pociągnęła mnie za rękę w stronę pierwszego rzędu ławek.
Nic mi nie jest - zaprotestowałam, wciąż wspinając się na palce i rozglądając w tłumie.
- Skarbie, stałaś sama na środku kościoła i wyglądałaś, jakby ci brakowało piątej klepki - mruknęła Em. Ktoś ze szkoły w końcu by to zauważył, a pewnie byś nie chciała, żeby się z ciebie nabijali.- Pokonana klapnęłam na ławkę. - Może potrzebujesz wody - ciągnęła. - Albo świeżego powietrza.
- Nic mi nie jest. - Westchnęłam. - Daj mi chwilkę.                     
                            Ale Emily nie zamierzała odpuścić mi tak łatwo.- No więc rozmawiałaś z facetem w pelerynie, którego ja nie widziałam. To już wszystko?- Kiedy ujmujesz to w taki sposób, rzeczywiście wydaje się to nieprawdopodobne - przyznałam. Nie widziała go, to oczywiste. Co mogłam powiedzieć? I tak już słyszałam w jej tonie lekkie powątpiewanie, a moja opowieść przekonałaby ją tylko do reszty, że zwariowałam. Niewidzialny facet, którego nie mogłam dotknąć?Raczej trudno by jej było w to uwierzyć.                     
                              Nagle poczułam ulgę, że nie wspomniałam o dziwnym zdarzeniu z ostatniej nocy. Była moją najlepszą przyjaciółką, ale nie chciałam wystawiać tej przyjaźni na zbyt ciężką próbę. Musiałam najpierw sama to wszystko zrozumieć, zanim podzielę się tą historią z kimkolwiek, nawet z Em.                     
                               Usiadłam wygodniej i zamknęłam oczy, przypominając sobie tę scenę. Chłopak, którego zobaczyłam w wizji dzisiejszej nocy, chwilę temu stał tuż przede mną. Nie wyglądał już tak groźnie. Był po prostu piękny. Nie mogłam powstrzymać radosnego uśmiechu na to wspomnienie. I na myśl, że chłopak świetnie wyglądał, kiedy sam się uśmiechał. Był tak boski, że poczułam na policzkach rumieniec.
- Daisy? - Emily dotknęła mojego ramienia. - Dobrze się czujesz? Mam iść po panią Bell?                 
                     Pokręciłam głową. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebowałam,to kolejne pytania.
- Wszystko w porządku. Pewnie powinnam była zjeść śniadanie. Zrobiło mi się trochę słabo.                  
                 Grace odetchnęła z ulgą.
- Nastraszyłaś mnie - przyznała. - Zachowywałaś się dość dziwnie.
- Nawet nie masz pojęcia - mruknęłam do siebie, trochę zaskoczona, że uwierzyła w moje wyjaśnienie. - To jak? Wracamy do Nelsona i Wellingtona? - spytałam, wstając z ławki. Nie zamierzałam myśleć o tym, co się stało, dopóki nie zostanę sama. Czyżbym wariowała? Na tę myśl po moich plecach przebiegł dreszcz. Jeszcze raz rozejrzałam się dookoła, ale po chłopaku nie było ani śladu.




Dość długo mnie nie było, ale szkoła...wiecie
Chrzanić błędy, nie chciało mi się sprawdzać, sory.

Następny rozdział = 5 komentarzy



11 komentarzy:

  1. Przyznam, że na początku nie byłam przekonana co do tej historii, jednak zupełnie zmieniam zdanie, po przeczytaniu rozdziału. Jest krótko mówiąc genialny! Mogłabym dłużej wymieniać wszystkie przymiotniki określające go, ale nie mam siły bo jest 6:54 rano.
    Jak nigdy nie mogę doczekać się nowego rozdziału, więc mam nadzieję że pojawi się on jak najszybciej.
    Pozdrawiam,
    Angie
    heart-attack-fanfiction.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Wpadłam dziś na Twojego bloga i zakochałam się w nim. Jest cudowny <3 czekam na kolejny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  3. to jest naprawde niesamowite!

    OdpowiedzUsuń
  4. To jest cudowne. Nie moge doczekac sie nastepnego rozdzialu. Ta scenka z Harrym jest niesamowita. Mam nadzieje, ze jej jakos to wszystko wyjasni :3 czekam na nexta/ @Dusia_20

    OdpowiedzUsuń
  5. Zostałaś nominowana do Liebster Award
    Więcej na http://heart-attack-fanfiction.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. jezu to jest boskie piszesz genialnie juz nie moge sie doczekac nastepnego rozdzialu :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Greetings! Very useful advice in this particular article!
    It's the little changes that will make the most important changes.
    Many thanks for sharing!

    Also visit my web page: drzwi zewnętrzne

    OdpowiedzUsuń
  8. Wow! To jest przecudowne, nie mogę doczekać się nexta. Mam nadzieje że szybko znajdziesz czas, i chęć na pisanie :)) Miłego weekendu :**

    OdpowiedzUsuń
  9. zapraszam na prolog, http://notelse-ff.blogspot.com/2013/12/prolog.html mam nadzieję że Cię zainteresuje na tyle by zostać na dłużej :) Wesołych Świąt ! <3 - Holly, Pearl x

    OdpowiedzUsuń
  10. Genialny rozdział <3 Ta scenka z Harrym , normalnie niesamowita :D Czekam na next ! ;)
    @Minkaaa6

    OdpowiedzUsuń