niedziela, 20 października 2013

Rozdział 4


Zjawisko

                

                  Na dole było kompletnie ciemno, bo wszyscy już dawno poszli spać. Wyjęłam szklankę z szafki, nalałam wody z kranu i wróciłam na korytarz. Mimochodem zerknęłam na ciężką bransoletkę na nadgarstku. Zamyślona, dotknęłam zimnego srebra i w mojej głowie pojawił się nagle obraz bosko przystojnego chłopaka. Zupełnie jakby stanął przede mną. Stało się to tak nagle, że odskoczyłam do tyłu ze stłumionym okrzykiem i upuściłam szklankę. Jego twarz była szlachetna i wyrazista; miał przeszywające zielone oczy, wysokie kości policzkowe i mocną szczękę. Jego skóra wydawała się doskonała- gładko ogolona i lekko opalona, z małym pieprzykiem tuż obok ust. Bez wątpienia był najpiękniejszym chłopakiem, jakiego kiedykolwiek widziałam. Wyglądał na zagniewanego i smutnego zarazem, czoło miał zmarszczone, a jego idealne usta zaciskały się w cienką kreskę.                    
                        Widziałam go ledwo przez mgnienie oka, ale zdążyłam zauważyć ciemnobrązowe kręcone włosy, napięte mięśnie ramion i to, że był otulony jakby ciemnym płaszczem. Kiedy już sięgałam, żeby włączyć światło, zniknął równie szybko, jak pojawił się w mojej głowie. I znów stałam sama w ciemnym korytarzu, w kałuży wody.- Cholera - mruknęłam pod nosem, kiedy dotarło do mnie, że chyba mam halucynacje i że zalałam podłogę. Usłyszałam, że mama otwiera drzwi pokoju rodziców i idzie sprawdzić, skąd ten hałas. Zawsze strasznie zrzędziła, kiedy ktoś ją obudził.                                        Wbiegłam po schodach, żeby uprzedzić jej pytania.
- Sorki, mamo - szepnęłam. - Poszłam po wodę dla Emily, potknęłam się o buty i upuściłam szklankę.                      
                                Mama wiecznie narzekała na buty walające się po przedpokoju, więc wiedziałam, że w to uwierzy.
- Bądź ostrożniejsza, Daisy. I pozbieraj wszystkie kawałki szkła.- Okej. Przepraszam, że cię obudziłam.
- Cóż, przynajmniej wiem, że bezpiecznie dotarłaś do domu. - Uśmiechnęła się. - Dobrze się bawiłaś?
- Było okej - odparłam. Nie chciałam, żeby zaczęła teraz jedno z tych swoich długich przesłuchań. Na szczęście zrozumiała.
- Opowiesz mi wszystko jutro. Do zobaczenia...
- ... rano - dokończyłam za nią, nadstawiając się do całusa.                                         Wróciła do sypialni, a ja zbiegłam z powrotem na dół, żeby zająć się podłogą. W końcu zapaliłam światło i oceniłam szkody. Nie tak źle. Szklanka pękła czysto na dwie części, a ponieważ nie napełniałam jej po brzegi, na podłodze była tylko niewielka kałuża.                     
                          Wycierałam wodę i usiłowałam sobie przypomnieć,gdzie widziałam twarz tego chłopaka. Bo gdzieś musiałam go widzieć. Pewnie w telewizji, uznałam, bo był stanowczo zbyt przystojny jak na wytwór mojej wyobraźni. I pojawił się tak nagle i wyraźnie, jakby ktoś postawił przede mną jego zdjęcie. Właśnie to wydawało mi się najdziwniejsze - zupełnie nie przypominało wspomnienia kogoś, kogo widziałam wcześniej. Czułam się raczej tak, jakby ten chłopak naprawdę się tu pojawił. Nic z tego nie rozumiałam. W końcu się poddałam. Było późno, a ja ledwie trzymałam się na nogach. Lepiej, jeśli pomyślę o tym rano.                     Wzięłam z kuchni drugą szklankę, nalałam wody i wróciłam na górę. Spodziewałam się pytań, ale Emily już zasnęła. Wyglądało na to, że z rozmową muszę poczekać do jutra.                                      Rano zauważyłam, że wciąż mam na ręce bransoletkę.Była tak wygodna, że o niej zapomniałam. Zeszłam na dół po kawę dla Emily i czekając, aż woda zagotuje się w czajniku, starłam z zielonego oczka maleńką plamkę. I znów wydawało mi się, że dostrzegam jakiś cień, który przemknął po powierzchni kamienia. Ale kiedy spojrzałam jeszcze raz, nic tam nie było.
- Wariuję - mruknęłam do siebie, myśląc o ostatniej nocy. - Bransoletki nie mrugają, a obcy faceci nie pojawiają się w głowie nie wiadomo skąd. - Miałam nadzieję, że rano jakimś cudem wszystko stanie się jasne. Ale nie znalazłam się ani o krok bliżej rozwiązania zagadki, kto lub co jest przyczyną moich zwidów.       
                        Jak zawsze Emily i ja zbierałyśmy się w pośpiechu w ostatniej chwili. Zamiast śniadania zjadłyśmy tylko po ciastku i popędziłyśmy na przystanek autobusu.                    
                         Zalety chodzenia do babskiej szkoły, która znajduje się tuż obok męskiej, były naprawdę nieocenione. Mogłyśmy unikać chłopaków, kiedy nie dopisywał nam humor albo któraś miała dzień złej fryzury. Z drugiej strony z łatwością można się było spotykać na przerwie przy płocie rozdzielającym szkoły. Mieliśmy też wspólny transport szkolny, żeby uczniowie z obu szkół mogli korzystać z autobusów dojeżdżających z ich okolicy. Autobus stał się centrum mojego życia towarzyskiego, odkąd skończyłam jedenaście lat - od pierwszego tygodnia, kiedy to nauczyłam się od chłopaków wszelkich możliwych przekleństw, do czasów obecnych, których główną atrakcją były babskie dyskusje o tym, jak podrywać
tych samych chłopaków.                    
                   Teraz, w szóstej klasie, sprawy wyglądały trochę inaczej. Byłyśmy oficjalnie seniorkami i nie musiałyśmy już nosić mundurków. I mogłyśmy pobłażliwie spoglądać na młodsze dzieciaki, krzywiąc się od czasu do czasu na myśl, że same kiedyś zachowywałyśmy się dokładnie tak samo.                      
                   Mój starszy brat, Luke, osiemnastolatek, kończył ostatnią klasę. Przez ostatnie sześć lat skutecznie ignorował mnie w autobusie. Ale i to zmieniło się w ostatnich miesiącach, kiedy on i jego koledzy zaczęli się interesować moimi koleżankami i od czasu do czasu, choć z rzadka, łaskawie okazywali, że zauważają nasze istnienie.                                                 Autobus podjechał, wsiadłyśmy i wreszcie miałyśmy trochę czasu na spokojną rozmowę. Już miałam opowiedzieć o wszystkim Emily, kiedy jedna z koleżanek klapnęła na siedzenie przed nami i zaczęła wypytywać o Jacka. Poczta pantoflowa najwyraźniej działała lepiej niż zwykle. Uznałam, że mogę poczekać. Miałyśmy cały dzień na gadanie - czekała nas wycieczka do Londynu.                       
                    Wypad został zorganizowany dla członków kółka plastycznego, jednego z dodatkowych zajęć do wyboru. Większość naszej grupy nieźle radziła sobie ze sztukami pięknymi, ale brakowało im talentu lub samozaparcia, żeby zdawać egzaminy z plastyki. Członkostwo w kółku pozwalało się czasem trochę zabawić. W ostatnim semestrze mieliśmy za zadanie szukać sztuki w publicznych budynkach i dzisiaj jechaliśmy do katedry Świętego Pawła. Mnie szczególnie interesowały rzeźby postaci ludzkich i twarzy. Po rzetelnych poszukiwaniach w Internecie zamierzałam narysować rzeźby zdobiące grobowiec księcia Wellingtona. Niestety, nie sprawdziłam wszystkiego wystarczająco dokładnie i już po oddaniu planu pracy dowiedziałam się, że wszystkie anioły sterczą na samym czubku pomnika. Czekała mnie bardzo trudna lekcja rysowania w skrócie perspektywicznym.                       
                            Do Londynu jechaliśmy szkolnym minibusem, prowadzonym przez jedną z nauczycielek plastyki. Towarzystwo wyglądało na przygaszone, bo wszyscy imprezowaliśmy poprzedniego wieczoru. Niektóre dziewczyny wróciły do domu bardzo późno. Na nieszczęście pani Bell okazała się fatalnym kierowcą i kilka osób nie wyglądało najlepiej, kiedy minibus pędził przez jednokierunkowe uliczki na południe od rzeki. W pewnej chwili byłam prawie pewna, że Lucy puści pawia. Strasznie zbladła. Ktoś dyskretnie podał jej pustą reklamówkę i otworzył okno. Nikt nie śmiał poprosić pani Bell, żeby zwolniła. 
                       Wreszcie dotarliśmy do centrum, gdzie potężna kopuła katedry wciąż jakimś cudem przytłaczała o wiele większe biurowce stojące w pobliżu. Ogromna budowla z białego kamienia, niedawno wyczyszczona z kilkusetletniej warstwy londyńskiej sadzy, zdawała się pałać własnym, łagodnym światłem w blasku słońca. Dwie wysokie wieże strzegące zachodniego wejścia wyglądały jak karzełki w cieniu jasnoszarej kopuły, wieńczącej
centralną część budynku. Kiedy podjeżdżaliśmy na wzgórze Ludgate, widziałam, jak słońce odbija się w złoceniach na szczytach wież i w barierkach Złotej Galerii na szczycie kopuły. Uwielbiałam przyjeżdżać do Świętego Pawła. Jako dziecko bywałam tu regularnie. Rodzice zakochali się w tutejszym widoku na cały Londyn i każdy gość z zagranicy, jakiego mieliśmy w domu, był zmuszany do przyjazdu tutaj i do podziwiania panoramy. Kiedy z galerii patrzyło się na wschód, widziało się wieżę i most Tower, wciśnięte między gładkie, wysokie budynki śródmieścia.Wzgórza Hampstead i Highgate wspinały się na północy miasta. Przy dobrej pogodzie na południowym wschodzie widać było park Richmond. Na Złotą Galerię, najwyższy dostępny punkt katedry, prowadziło kilkaset stopni. Ale opłacało się je pokonać. Mnie zawsze fascynowała struktura samej kopuły, kratownice wewnętrznej drewnianej konstrukcji; biegły przez nie schody na szczyt. Musiałam tylko uważać, żeby nie zerkać zbyt często w dół, bo w niektórych miejscach aż kręciło się w głowie. Na szczycie najgorszy był szklany wizjer, który pozwalał patrzeć na maleńkich ludzi dziesiątki metrów pod stopami. Zawsze mdliło mnie namyśl o tej wysokości. Zastanawiałam się, czy oni mnie widzą prawie sto metrów nad sobą, jak patrzę na nich z góry.
                         Ale dzisiaj nie miałam czasu wspinać się na kopułę,czekało mnie dużo pracy przy projekcie.
                         Chłodne i mroczne wnętrze Świętego Pawła stanowiło ostry kontrast z jaskrawym blaskiem słońca i zabieganymi ludźmi na zewnątrz. Kiedy weszliśmy przez główne drzwi, miałam wrażenie, jakby ktoś oddzielił mnie szczelną żaluzją od światła, hałasu i XXI wieku. Całą grupą przeszliśmy przez bramki biletowe. Oczy powoli przyzwyczajały się do przyćmionego światła wewnątrz.Atmosfera w katedrze dziwnie onieśmielała. Choć jeszcze przed chwilą wszyscy gadaliśmy z ożywieniem, jak to dobrze, że jazda się już skończyła, rozmowy ucichły,gdy spojrzeliśmy na wysoki sufit. Zauważyłam, że wszyscy zwiedzający reagują tak samo. Nie dało się tu wejść i nie poczuć się przytłoczonym tą ogromną przestrzenią.Tuż przy wejściu katedra była pusta, nie ustawiono tu ławek ani pomników - dookoła rozpościerała się wielka połać podłogi w szachownicę i wznosiły gigantyczne kolumny sięgające sklepienia. Zwiedzałam to miejsce już wiele razy, ale ten widok zawsze zapierał mi dech.
                        Wraz z Emily wyciągnęłyśmy szkicowniki i plany wnętrza. Zaczęłyśmy szukać rzeźb, które miałyśmy rysować. Kiedy ruszyłyśmy środkiem nawy, Em nagle zaczęła chichotać.
 - Wyobraź sobie lady Di, jak idzie tą długaśną nawą w sukni ślubnej - parsknęła. 
                        Zadrżałam. Nie potrafiłam wyobrazić sobie niczego gorszego niż marsz na oczach całego świata, by wziąć ślub z człowiekiem, który jej nie kochał.
 - Jeśli kiedykolwiek wyjdę za mąż, to ucieknę na jakąś plażę - postanowiłam. - Nie dam się wystroić w wielką, falbaniastą suknię i nie pozwolę, żeby rodzice wydali na mnie ciężkie tysiące. - Pomyślałam cierpko,że tata pewnie by się ze mną nie zgodził. I tylko dla niego mogłabym w ogóle wziąć pod uwagę ten cały cyrk z białą bezą. Przed oczami błysnęła mi twarz Willa, ale kiedy spojrzałam na bransoletkę na moim nadgarstku, chłopaka natychmiast zastąpiło wspomnienie tej obłędnie pięknej zjawy, którą widziałam w nocy. Pokręciłam głową, żeby odegnać głupie myśli - naprawdę powinnam się skupić na tym, co miałam do roboty. 
                       Doszłyśmy do centralnej części katedry, tuż pod kopułę.
 - Rany - szepnęła Emily i obie zagapiłyśmy się w górę. Kopuła była wspaniała, wznosiła się nad nami majestatyczną krzywizną. Usłyszałyśmy cichy szmer rozmów i wysoko, na Galerii Szeptów, dostrzegłyśmy ludzi wypróbowujących słynną akustykę. Podobno kiedy się siedziało na wielkim, okrążającym wewnętrzną stronę kopuły balkonie i szepnęło coś przy ścianie, osoba siedząca daleko, po drugiej stronie kopuły, mogła usłyszeć ten szept. Mnie się to nigdy nie udało, ale turyści najwyraźniej byli zachwyceni.
 - Muszę obejrzeć Nelsona - mruknęła Emily. Przygryzła wargę i spojrzała na plan.
 - Nelson leży w krypcie. Wejście jest tam, zdaje się - powiedziałam. - Zaraz do ciebie przyjdę, chcę tylko spojrzeć na coś pośrodku. 
                    Emily, szukając w torebce ołówka, ruszyła na poszukiwanie wejścia do grobowca. A ja powoli szłam przed siebie, aż znalazłam się dokładnie pod centralnym punktem kopuły. Oznaczono go na posadzce wielką gwiazdą z mozaiki. Wysoko nad sobą widziałam szybę wizjera, ale zanim wypatrzyłam kogokolwiek spoglądającego w dół, zakręciło mi się w głowie od wyginania się do tyłu. Wyprostowałam się i zamarłam z osłupienia. 
                    Na wprost mnie stał chłopak, którego twarz widziałam ostatniej nocy. W rzeczywistości był jeszcze piękniejszy- niesamowicie zbudowany, z potarganymi włosami. Z trudem łapałam oddech. Usiłowałam odzyskać panowanie nad sobą, kiedy nagle dotarło do mnie, że nieznajomy wpatruje się we mnie z tak samo osłupiałą miną. Szybko obejrzał się przez ramię, jakby chciał się upewnić, że patrzę na niego, a nie na coś za jego plecami. Wydało mi się to dziwne u chłopaka, którego uroda mogłaby zatrzymać ruch uliczny. Miał oczy w kolorze intensywnego, cudnego szmaragdu. Kiedy się na niego gapiłam, dotarło do mnie, że widziałam już wcześniej kolor jego oczu - miały dokładnie ten sam odcień co kamień w mojej bransoletce. Nie do końca wierząc własnym oczom, dotknęłam bransoletki i zerknęłam na nią szybko.
                       Jego spojrzenie pobiegło w stronę mojego nadgarstkai zobaczyłam, że szeroko otworzył oczy ze zdumienia. On sam odruchowo dotknął swojego nadgarstka i okazało się, że nosi identyczną bransoletę. Na twarzy chłopaka pojawił się zupełnie inny wyraz. Czyżby panika? Spojrzał na mnie i zrobił kilka kroków w moją stronę.- Zachowaj spokój - mruknęłam do siebie pod nosem. Próbowałam wyglądać na trochę mniej zdziwioną, za to bardziej opanowaną i interesującą. Zdecydowałam się na nieśmiały uśmiech. Ten chłopak naprawdę był oszałamiająco przystojny i nie potrafiłam sobie wyobrazić, czego mógłby chcieć ode mnie. Tak czy inaczej wartozwrócić na siebie jego uwagę, dlaczego nie.                        Marszczył brwi, jakby bił się z myślami, ale w końcui on się uśmiechnął z dziwną miną, pełną zdumienia i zachwytu. Kiedy to zrobił, okazał się jeszcze piękniejszy - na jednym jego policzku pojawił się głęboki dołeczek. Błysnęły idealne, białe zęby.
- Cześć - szepnęłam, zaskoczona, że w ogóle się odezwałam. Wciąż stał nieruchomo. Uśmiechał się trochę pewniej, ale ciągle milczał. Pomyślałam, że będzie trudniej, niż sądziłam. Może nie mówił po angielsku.
- Daisy! - zawołał głos za mną. Emily patrzyła na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. - Idziesz... ?
- Zaraz - odparłam przez ramię. Starałam się nie zrywać kontaktu wzrokowego z moim milczącym towarzyszem.
- Mam pracować nad rysunkiem... - Chciałam mu wyjaśnić, ale umilkłam. Żałosne. Nie tak się podrywa kogoś takiego jak on. Wciąż stał bez ruchu i zauważyłam, że ma na sobie dziwny, sięgający ziemi płaszcz czy raczej pelerynę, odrzuconą za ramiona i związaną grubym sznurem pod szyją. No tak. Trzeba mieć mojego pecha, żeby ktoś tak śliczny okazał się zakonnikiem.                       Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale zanim się odezwał, pojawiła się grupa niemieckich turystów z przewodnikiem, który opowiadał właśnie o przeszklonym wizjerze w sklepieniu kopuły. Przewodnik był tuż za chłopakiem. Wskazywał w górę, idąc tyłem i mówiąc do swojej grupy. Widziałam, że zaraz wpadnie na mojego nieznajomego, więc odruchowo wyciągnęłam rękę, żeby odciągnąć go na bok. Kiedy dotknęłam ramienia chłopaka, poczułam leciutkie mrowienie i moja ręka przeszła przez niego. Cofnęłam się jak rażona prądem.To niemożliwe. Spojrzałam na niego uważniej, osłupiała. Na jego twarzy malowały się różnorodne odczucia. Jednym z nich była radość - wciąż się uśmiechał - ale wydawał się też mocno sfrustrowany.                     
                         Po chwili niemieccy turyści poszli dalej, więc chłopakowi nie groziło już stratowanie. Uznałam, że musiało mi się coś przywidzieć. Może jego ubranie uszyto z jakiegoś dziwnego, śliskiego materiału? A może po prostu byłam rozkojarzona tą jego porażającą urodą. Przecież to niemożliwe, żeby moja ręka naprawdę przeszła przez niego. Ludzie są ciałem stałym, więc musiało istnieć jakieś racjonalne wytłumaczenie. Nagle dostrzegłam świetny temat do rozpoczęcia rozmowy.
- Hm... Widzę, że masz taką samą bransoletkę, jak ja. - Wskazałam swój, a potem jego nadgarstek. Zerknął na swoją rękę i wbił we mnie wzrok.                   
                        Nie mógł być dużo starszy ode mnie, ale w tych pięknych oczach widziałam cień bólu i smutku. Uniósł rękę, żeby pokazać mi bransoletkę, wyglądała na identyczną z moją. Pomyślałam, że lepiej byłoby je porównać jedną przy drugiej. Uśmiechnęłam się i zrobiłam krok w jego stronę. Kiedy się ruszyłam, powietrze wokół niego jakby zawirowało... I zniknął. Rozejrzałam się gorączkowo dookoła, ale on po prostu zniknął. Tuż za mną stała za to Emily, z założonymi rękami i zdziwioną miną.
- Gdzie on się podział? - spytałam. Gorączkowo przeczesywałam wzrokiem tłumów turystów, przepływające obok nas.
- Kto? - spytała zaskoczona.
- Chłopak! Ten w pelerynie. Gdzie on zniknął?
- Nie widziałam nikogo w pelerynie.
- Musiałaś widzieć. Stał tu, rozmawiałam z nim...
- Daisy. - Grace delikatnie położyła dłoń na moim ramieniu. 
- Stałaś tutaj sama i wyglądałaś, jakbyś mówiła do siebie. Dlatego wróciłam.
- Ale on stał tutaj, najprzystojniejszy gość, jakiego widziałam w życiu... - urwałam. Musiała go widzieć.
- Chyba powinnaś usiąść - powiedziała uspokajającym tonem i pociągnęła mnie za rękę w stronę pierwszego rzędu ławek.
Nic mi nie jest - zaprotestowałam, wciąż wspinając się na palce i rozglądając w tłumie.
- Skarbie, stałaś sama na środku kościoła i wyglądałaś, jakby ci brakowało piątej klepki - mruknęła Em. Ktoś ze szkoły w końcu by to zauważył, a pewnie byś nie chciała, żeby się z ciebie nabijali.- Pokonana klapnęłam na ławkę. - Może potrzebujesz wody - ciągnęła. - Albo świeżego powietrza.
- Nic mi nie jest. - Westchnęłam. - Daj mi chwilkę.                     
                            Ale Emily nie zamierzała odpuścić mi tak łatwo.- No więc rozmawiałaś z facetem w pelerynie, którego ja nie widziałam. To już wszystko?- Kiedy ujmujesz to w taki sposób, rzeczywiście wydaje się to nieprawdopodobne - przyznałam. Nie widziała go, to oczywiste. Co mogłam powiedzieć? I tak już słyszałam w jej tonie lekkie powątpiewanie, a moja opowieść przekonałaby ją tylko do reszty, że zwariowałam. Niewidzialny facet, którego nie mogłam dotknąć?Raczej trudno by jej było w to uwierzyć.                     
                              Nagle poczułam ulgę, że nie wspomniałam o dziwnym zdarzeniu z ostatniej nocy. Była moją najlepszą przyjaciółką, ale nie chciałam wystawiać tej przyjaźni na zbyt ciężką próbę. Musiałam najpierw sama to wszystko zrozumieć, zanim podzielę się tą historią z kimkolwiek, nawet z Em.                     
                               Usiadłam wygodniej i zamknęłam oczy, przypominając sobie tę scenę. Chłopak, którego zobaczyłam w wizji dzisiejszej nocy, chwilę temu stał tuż przede mną. Nie wyglądał już tak groźnie. Był po prostu piękny. Nie mogłam powstrzymać radosnego uśmiechu na to wspomnienie. I na myśl, że chłopak świetnie wyglądał, kiedy sam się uśmiechał. Był tak boski, że poczułam na policzkach rumieniec.
- Daisy? - Emily dotknęła mojego ramienia. - Dobrze się czujesz? Mam iść po panią Bell?                 
                     Pokręciłam głową. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebowałam,to kolejne pytania.
- Wszystko w porządku. Pewnie powinnam była zjeść śniadanie. Zrobiło mi się trochę słabo.                  
                 Grace odetchnęła z ulgą.
- Nastraszyłaś mnie - przyznała. - Zachowywałaś się dość dziwnie.
- Nawet nie masz pojęcia - mruknęłam do siebie, trochę zaskoczona, że uwierzyła w moje wyjaśnienie. - To jak? Wracamy do Nelsona i Wellingtona? - spytałam, wstając z ławki. Nie zamierzałam myśleć o tym, co się stało, dopóki nie zostanę sama. Czyżbym wariowała? Na tę myśl po moich plecach przebiegł dreszcz. Jeszcze raz rozejrzałam się dookoła, ale po chłopaku nie było ani śladu.




Dość długo mnie nie było, ale szkoła...wiecie
Chrzanić błędy, nie chciało mi się sprawdzać, sory.

Następny rozdział = 5 komentarzy



sobota, 28 września 2013

Rozdział 3


Rozmowa


               Nieszczególnie się wyspałyśmy tej nocy. Ledwie zdążyłyśmy na ostatni pociąg. Całą jazdę i długi spacer do domu spędziłyśmy, omawiając wydarzenia wieczoru.
                Emily promieniała. Od lat marzyła, żeby Jake ją zauważył
i teraz wreszcie dostała swoją szansę. Zastanawiałyśmy się, w jaki sposób utrzymać jego zainteresowanie przez następnych kilka tygodni. I wyszło nam, że jeśli Emily zdoła trzymać inne dziewczyny poza polem widzenia Jaka do początku wakacji, może zostaną ze sobą na dłużej. Miałyśmy mnóstwo do przedyskutowania, a ja specjalnie kierowałam rozmowę na ten temat, żeby nie mówić zbyt wiele o Willu.
                Mimo to nie dało mi się całkowicie uniknąć pytań Emily.
- Więc wygląda na to, że Will nareszcie postanowił zabrać cię na randkę - powiedziała, kiedy już wlokłyśmy się ze stacji do mojego domu. Na nogach znowu miałam conversy, które po krótkiej szamotaninie na ulicy wydarłam Em.
- Tak, na to wygląda... Ale chyba nie tylko o to mu chodzi. Poprosił, żebym z nim pojechała do Kornwalii za parę tygodni. Jego rodzice wynajęli domek.
- Odważna jesteś. Chcesz spędzić tyle czasu z jego rodziną, ledwie zaczęliście ze sobą chodzić!
- Hm... Właśnie w tym problem. Bo widzisz - przyznałam się w końcu - jego rodzina przyjedzie tam dopiero później. Bylibyśmy tylko we dwoje.
                 Gwałtownie chwyciła powietrze. Zerknęłam na nią,
kiedy mijałyśmy latarnię.
- Nie traci czasu, co? - Umilkła na chwilę. - Chcesz jechać? - dodała sztucznym, lekkim tonem.
- Jak możesz tak myśleć?! - wykrzyknęłam. - To zbyt wcześnie.
- Wiem - zgodziła się. - Ale czasem rozsądek potrafi wyparować w obliczu nieodpartej pokusy. - W jej oczach dostrzegłam tęskne spojrzenie. Głos miała dziwnie cichy.
                  Aaaa! Tu cię mam, pomyślałam.
- Wygląda na to, że sama o tym myślałaś - rzuciłam zaczepnie. - Czy to znaczy, że ty i Jake zamierzacie...
- Chciałabym mieć chociaż szansę. Myślałam tylko o naszym pakcie.
                   Emily i ja dawno temu zawarłyśmy umowę, że będziemy się nawzajem pilnować, jeśli któraś choćby pomyśli, żeby pójść z chłopakiem na całość. W ciągu ostatniego roku widziałyśmy zbyt wiele krótkich i kończących się katastrofą związków naszych koleżanek. Żadna z nas nie chciała cierpieć tak jak one.
                   Szczerze mówiąc, jeszcze parę dni temu zastanawiałam się, czy Will nie mógłby być tym pierwszym. Ale teraz patrzyłam na niego bardziej trzeźwo i cała ta historia po prostu... nie pasowała mi. Nie mogłam zrozumieć dlaczego. Chłopak był boski, popularny i wolny, a teraz na dodatek zainteresował się mną. Dlaczego się z tego nie cieszyłam?
                    Nie mogłyśmy się oprzeć pokusie. Po drodze zajrzałyśmy na mały placyk zabaw przy moście, żeby pohuśtać
się chwilę w świetle księżyca. Kiedy się tu wprowadziliśmy,
miałam dziewięć lat i czułam się stanowczo zbyt dorosła, żeby cieszyć się tym sprzętem. Ale teraz Emily i ja regularnie używałyśmy huśtawek jako miejsca, gdzie można było przysiąść i poplotkować bez ryzyka, że ktoś nas podsłucha.
                     Zaczęłyśmy rozmawiać o Victorii. Znałam ją od zawsze. Od pierwszej klasy chodziłyśmy do tej samej szkoły, chociaż nie zawsze do tej samej klasy. W pewnym sensie byłyśmy zbyt podobne do siebie, zbyt mocno ze sobą rywalizowałyśmy, żeby się zaprzyjaźnić. Ale zdarzało nam się razem dobrze bawić, jak na przykład na wycieczce do Francji w podstawówce, kiedy we dwie
poprowadziłyśmy atak na pokoje chłopaków, i parę lat później na wyjeździe z chórem. Niestety, sytuacja z Willem popsuła nasze stosunki. Kiedy tylko zdałam sobie sprawę, że obie do niego wzdychamy, stało się dla mnie jasne, że delikatna równowaga między nami rozpadnie się do reszty.
                     Życie z Em było o wiele prostsze. Różniłyśmy się
całkowicie wyglądem, podejściem do życia i środowiskiem, ale jakimś cudem zostałyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Na szczęście nigdy nie podobali nam się ci sami chłopcy. Zamiast tego przez sześć ostatnich lat przeżywałyśmy wspólnie katastrofy, dramaty i zakochania, tragedie porzucenia w wieku czternastu lat przez
chłopaków, z którymi nie spędziłyśmy chyba nawet godziny- wszystko to okraszone irytującym wścibstwem naszych matek. Po tylu latach wyczuwałyśmy już, kiedy ta druga ma kłopoty, i wykazywałyśmy się niezwykłą zdolnością dzwonienia do siebie w najbardziej odpowiednim momencie. Ufałam Emily bezgranicznie i wiedziałam, że zawsze będziemy przyjaciółkami.
                     Wciąż jeszcze śmiałyśmy się po cichu z chłopaków,
kiedy zakradałyśmy się do domu, starając się nie obudzić moich rodziców. Wielka szkoda, że musiałyśmy wstać wcześnie rano. Najchętniej przegadałybyśmy całą noc.
                      Kiedy po raz enty rozmyślałam o wydarzeniach tego dnia i rozpaczałam nad stanem dżinsów, przypomniałam sobie o bransoletce. Wyskoczyłam z łóżka i zaczęłam grzebać w torbie, żeby ją znaleźć. W przyćmionym świetle srebro błyszczało blado, a kamień wyglądał jak świeża trawa po skoszeniu. Nie zdawałam sobie sprawy, że wcześniej tak dobrze ją wyczyściłam. Zupełnie
nie przypominała sczerniałego, wygiętego kawałka metalu, który wydobyłam z błota.
                        Wsunęłam ją na nadgarstek, żeby sprawdzić, jak
wygląda na ręku. Pasowała naprawdę doskonale, jakby została zrobiona specjalnie dla mnie. Spojrzałam na kamień i ogarnął mnie kojący spokój. Miałam dziwne uczucie, że miejsce tej bransolety jest właśnie na mojej ręce i że to źle, że tak długo leżała pod żwirem i błotem. Przysunęłam ją do nocnej lampki, żeby się jej lepiej
przyjrzeć. Kiedy światło zatańczyło w kamieniu, było to tak piękne, że zaparło mi dech - niemal jakby kamień cieszył się ze swojego ocalenia. Nigdy w życiu nie widziałam niczego piękniejszego. Bez dwóch zdań! Wreszcie oderwałam oczy od bransoletki. Obiecałam sobie, że jutro porządnie ją wyczyszczę.
                         Już miałam zgasić światło, kiedy Emily zakasłała.
- To nic, tylko łaskotanie w gardle - zaczęła się tłumaczyć.
- Musisz się czegoś napić - rzuciłam stanowczo - Bałam się, że jej kaszel nie da mi zasnąć. - Przemknę się do kuchni i przyniosę ci wody. - Już nieraz spałam z nią w jednym pokoju i wiedziałam, czym to grozi. Potrafiła kaszleć przez sen całą noc.




Cześć!
Obiecałam, że dzisiaj dodam, więc dodaje. 
Co prawda nie jest zbyt długi, ale jest c'nie?
Miał być dłuższy, ale rozdzieliłam 
go na dwie części, bo jestem strasznie
śpiąca i nie chce mi się dalej 
siedzieć i przepisywać na laptopie, bo to
bardzo usypia. 

Kolejny dodam jakoś...nie wiem, ale na pewno
w przyszłym tygodniu, może nawet w weekend, bo 
teraz mam codziennie jakieś testy, więc się nie 
wyrobie, a obiecałam sobie, że w tym roku
dam z siebie wszystko, a nie średnia 3,37

Ja pierdole, ale się rozpisałam i strasznie 
bez sensu. 

Dobra, kończę, bo za chwilę się rozpiszę na 
100000.... słów. Narka :)


Kolejny rozdział = 4 komentarze



P.s macie jakieś fajne blogi do czytania? Bo nie mam co robić na matmie. Plis, dajcie mi coś, bo zwariuję.
Te potęgi mnie wykańczają.
Da ktoś korki? :) 
(to jakby żart, ja i korki? Ja i matma? Haha, 
lepszego żartu nie słyszałam)