piątek, 13 września 2013

Rozdział 1

Amulet


              Łabędź szamotał się na samym brzegu. Jego wielkie skrzydła tłukły w żwir i płoszyły inne ptaki. Patrzyłyśmy z przerażeniem, jak się wykręca i obraca. Syczał przy tym głośno i groźnie.
- Nie wytrzymam! - zawołałam, żeby przekrzyczeć hałas. - Sprawdzę, czy potrafię mu pomóc. Możesz po kogoś zadzwonić? Policję, weterynarza, kogokolwiek? Zaraz zrobi sobie krzywdę. - Ostrożnie ruszyłam w stronę ptaka.
- Daisy, nie wygłupiaj się! - krzyknęła Emily. - Złamie ci rękę.
- Muszę spróbować - mruknęłam. Powolutku zbliżałam się do ptaka.
              Miotał się jak szalony. Kiedy podeszłam bliżej, zrozumiałam dlaczego. Obrączka na jego nodze zaczepiła się o kawałek zakrzywionego drutu, sterczący ze zbitego piasku i żwiru. Zatrzymałam się i kucnęłam, żeby wyglądać mniej przerażająco. Nie bardzo wiedziałam, jak
się uspokaja zdenerwowanego łabędzia, ale nikt mnie nie słyszał, więc spróbowałam.
- No już, już... - zagruchałam. - Dobry ptaszek. Nie zrobię ci krzywdy.
              Wbił we mnie nienawistne spojrzenie, ale nie machał już skrzydłami z taką siłą. Przesunęłam się bliżej. Nie spuszczałam oczu z groźnego dzioba i potężnych skrzydeł. Łabędź nagle przestał syczeć i w niespodziewanej ciszy słyszałam tylko, jak jego wielkie, błoniaste łapy szurały po plaży. Skrzydła miał szeroko rozpostarte i usiłował wyglądać tak strasznie, jak się tylko dało. I świetnie mu szło. Pomyślałam, że jeśli teraz złamię rękę, to przynajmniej jest po egzaminach. Ostatni napisaliśmy dzisiejszego ranka i popołudnie spędziliśmy na imprezowaniu. Teraz zostałyśmy już tylko Emily i ja. Reszta dawno rozeszła się do domów, żeby się przygotować na wieczór.
Byłam ledwie kilka kroków od ptaka, kiedy uznał,
że to dość. Wyprężył się z wrzaskiem i zamachał skrzydłami.
               Byłam tak blisko, że czubki piór musnęły moją twarz. Nagle coś trzasnęło i łabędź odfrunął niczym trzepocząca góra bieli. Zaskoczona poleciałam do tyłu i wylądowałam tyłkiem w błotnistym piachu.
               Po łabędziu pozostały resztki obrączki ornitologicznej tuż obok drutu, który był przyczyną całego zamieszania. Szamoczący się ptak porządnie zrył ziemię, a to żelastwo nawet nie drgnęło.
- Nic ci nie jest?! - zawołała zaniepokojona Emily. Zerknęła na swoją komórkę.- Ciągle uważasz, że powinnam zadzwonić po kogoś, kto będzie wiedział, co robić?
- Teraz to już nie ma wielkiego sensu - burknęłam i otarłam błoto z nowych dżinsów. Niewiele to pomogło. - I tak już jestem brudna. Sprawdzę, czy uda mi się coś zrobić z tym drutem! - odkrzyknęłam.
              To była niewielka plaża. Jedna z wielu, jakie pojawiały się podczas odpływu w tej części Tamizy w Twickenham. Nad tę akurat wychodził ogródek pubu Pod Białym Łabędziem. Łabędzie, gęsi i kaczki były tu stałym elementem krajobrazu i często zapuszczały się do ogródka w poszukiwaniu rozsypanych frytek czy kawałka niechcianej bułki. Zwykle, kiedy tu przychodziłam, w ogródku siedzieli goście, pili piwo i wygrzewali się w słońcu. Ale tego późnego wtorkowego popołudnia na początku czerwca było tu niemal pusto.
              Podczas odpływu na plaży pojawiały się najróżniejsze śmieci i ptaki bezpiecznie omijały większość z nich. Mimo to byłam wściekła na kawałek drutu, który o mało nie złamał nogi biednemu łabędziowi. Szarpnęłam go.
Właściwie nie spodziewałam się, że dam radę wyciągnąć ten drut. I rzeczywiście, ani drgnął. Ale może udałoby mi się go zgiąć tak, żeby nie zagrażał ptakom. Rozejrzałam się za czymś, czym mogłabym przygiąć żelastwo do ziemi, bo moje palce sobie z tym nie radziły. 
              Znalazłam solidny kamień i zaczęłam nim walić w drut. Kiedy się wykrzywił, dostrzegłam coś zielonego. Zaciekawiona, przestałam tłuc i odgarnęłam żwir u podstawy drutu. Okazało się, że głęboko w błocie jest owinięty wokół niewielkiego, sczerniałego pierścienia z metalu, mniej więcej wielkości mojej dłoni, z okrągłym, zielonym kamieniem. Kiedy na kamień padło światło słońca, zamigotał jak opal. Kopałam dalej. Drut tkwił naprawdę
głęboko i wyglądało na to, że jest owinięty wokół dużego kamienia. Wiedziałam, że szybko go nie ruszę.
              Żelastwo było stare i od dawna tkwiło w wodzie. Im głębiej kopałam, tym wydawało się bardziej kruche. Chwyciłam drut z całych sił i zaczęłam wyginać; ułamał się już po chwili. Wygrzebałam z piachu metalowy pierścień, żeby lepiej mu się przyjrzeć.
              Kamień byt piękny - w kolorze głębokiego szmaragdu, ze złotymi, srebrnymi i niebieskimi drobinkami, które migotały w słońcu. Potarłam bransoletkę, zeskrobując część starego brudu. Błysnęło matowe srebro. Mimo zaskorupiałego błota widziałam kunsztowny splot. Dlaczego ktoś przywiązał coś tak oszałamiająco pięknego do wielkiego kamienia i wrzucił do rzeki?
              Zabrałam bransoletkę do damskiej toalety w pubie. Próbowałam ją doczyścić z rzecznego brudu i mułu, które najwyraźniej obrastały metal przez kilka ładnych lat. Usiłowałam też doprowadzić do porządku ubranie, ale sprawa okazała się beznadziejna. Zrozumiałam, że będę musiała wrócić do domu i się przebrać. A to oznaczało, że na pewno się spóźnię na spotkanie w Richmond,
gdzie z resztą towarzystwa mieliśmy zamiar uczcić zdane egzaminy.
               Kiedy wycierałam bransoletkę do sucha, moje myśli pobiegły w zupełnie innym kierunku. Jeśli spóźnię się do kina, pewnie stracę szansę na to, żeby usiąść obok Willa. Wiedziałam, że Victoria też ostrzy sobie na niego
zęby i na pewno wykorzysta taką okazję. Nie mogłam do tego dopuścić.
               Rozmyślałam o nadchodzącym wieczorze i nie przestawałam trzeć bransoletki. W toalecie było ciemnawo, świeciła tylko jedna słaba żarówka i nie widziałam kamienia zbyt wyraźnie, ale przez moment wydawało mi się, że jego powierzchnia pokryła się zmarszczkami. Zupełnie tak, jakby oczko mrugnęło. Zaskoczona, upuściłam bransoletkę do umywalki. Wzięłam ją i obejrzałam
kamień pod wszystkimi kątami. Nic się jednak nie stało i uznałam, że to był odbłysk światła. Wysuszyłam znalezisko do reszty i wróciłam do baru po coś do picia.
                Barman stał znudzony i wycierał szklanki. Zerknął na mnie podejrzliwie, niemal jakby miał nadzieję, że zamówię coś z alkoholem, żeby mógł mi odmówić. Nie był zadowolony, kiedy przychodziliśmy do baru, ale ogródek wynagradzał jego zachowanie.
                Bar był pusty, ale plaża zaludniała się coraz bardziej. Dwaj wysportowani goście usiłowali zwodować swoje kajaki. Przez chwilę obserwowałam z balkonu, jak próbują zrobić wrażenie na Emily, ale nie szło im najlepiej. Kajaki bujały się niepewnie na wodzie i usłyszałam parę przekleństw. W pewnej chwili byłam niemal pewna, że któryś z nich wpadnie do wody, ale w końcu udało im się wsiąść i odpłynąć.
                Wróciłam do ogródka z wysokimi, zimnymi szklankami, a potem z Emily obejrzałyśmy moje znalezisko. Łyżeczką odgięłyśmy w końcu drut owijający bransoletkę i mogłyśmy się jej porządnie przyjrzeć. Wyglądała na
srebrną, a duży, okrągły szmaragdowy kamień przypominał opal, ale trochę się różnił od o wiele mniejszego kamyka, który moja mama miała w kasetce z biżuterią.
                Przyglądałam się kolorowym drobinkom zatopionym w kamieniu i połyskującym w słońcu. Otworzyłam usta, żeby powiedzieć Emily o mrugnięciu, które wcześniej zauważyłam, ale zamknęłam je z powrotem. Jak miałam to powiedzieć, żeby nie zabrzmiało dziwnie? Zresztą, na pewno tylko mi się zdawało.
- Musi być sporo warta - stwierdziła Em. Wyjęła mi bransoletkę z dłoni i obracała ją powoli w palcach. - Ciekawe, jak wylądowała w Tamizie.
- No cóż, ktokolwiek ją wyrzucił, nie chciał, żeby została znaleziona - odparłam.- Przywiązano ją drutem do naprawdę dużego kamienia. Ktoś się musiał nieźle namęczyć. Drut był stary i pordzewiały, więc musiało się
to stać jakiś czas temu. Emily przyjrzała się uważnie wewnętrznej stronie
bransoletki.
- Jest niesamowicie brudna, więc nie mam pewności, ale nie widzę próby. Może to jednak nie srebro? - Zachichotała. - A może to prezent od kochanka i zazdrosny facet wrzucił do rzeki?
- Może najpierw pozbył się rywala albo dziewczyny? - dodałam zadumana. Wyobraziłam sobie mroczną, ponurą postać. Niemal widziałam tę scenę oczami duszy. Rozgniewany kochanek ciska kamień z bransoletką do rzeki. Zadrżałam na tę myśl.
                  Odebrałam bransoletkę Emily i potarłam ją delikatnie. Żałowałam, że nie dowiem się, jak to było naprawdę. Musiała się za tym kryć jakaś historia i bardzo chciałam ją poznać. Czyje dłonie okręciły ten klejnot drutem
i przywiązały go do kamienia?
- Ciekawa jestem, jak wygląda wyczyszczona. - Głos Em wyrwał mnie z zamyślenia. - A skoro już mowa o czyszczeniu, to co zamierzasz zrobić? Nie możesz pojawić się w Richmond w takim stanie. - Wskazała czarną plamę z błota, która powoli wysychała na moich dżinsach. Kiedy o tym wspomniała, zaleciało mi lekkim smrodkiem. Ukradkiem pociągnęłam nosem. Nie pachniałam zbyt pięknie.
                  Spojrzałam na zegarek i jęknęłam.
- Zanim wrócę pociągiem do domu, przebiorę się i przyjadę z powrotem, seans już się rozpocznie. - Dotarło do mnie, że nie tylko się spóźnię, ale stracę spory
kawał filmu, jeśli w ogóle wpuszczą mnie do kina. Nie mieszkałam zbyt daleko, ale za to przy mało ruchliwej bocznej linii kolejowej, którą jeździł jeden pociąg na godzinę.
- Hm... - Emily zerknęła na mnie szelmowsko. - Mogłabym ci pomóc...
                  Przygarbiłam się z rezygnacją. Zdałam sobie sprawę, że nareszcie dałam Em okazję do zabawienia się w matkę chrzestną Kopciuszka. Od lat powodem naszych sprzeczek było moje uparte przekonanie, że poza szkołą jedynym praktycznym strojem są dżinsy. Emily zawsze wyglądała bosko w upolowanych w miejscowym ciucholandzie bajecznych szmatkach, które doskonale podkreślały jej jasną karnację. Ja nie miałam do tego cierpliwości. Nawet mama przestała mi kupować cokolwiek oprócz najbardziej praktycznych rzeczy.
- Okej - powiedziałam ze śmiechem, uznając własną porażkę. - Em, czyń swoją powinność! - Wrzuciłam bransoletkę do torby i dopiłam napój. A potem chwyciłam Emily pod ramię i ruszyłam w stronę głównej ulicy.
                  Na nieszczęście w Twickenham było całe mnóstwo ciucholandów, więc Emily mogła przebierać w kreacjach z drugiej ręki. Zaaferowana, porównywała i dopasowywała, przykładając do mnie ciuchy i cmokając
przez zęby.
- Serio, Em, jeśli nie będziesz się streszczać, okaże się, że szybciej by było wrócić do domu! - jęknęłam.
- Chyba mam wszystko - oznajmiła triumfalnie. - Możesz się przebrać na stacji. - Zapłaciła za ostatnią rzecz i zebrała torby. - Z przyjemnością wyłuskam cię z tych ciuchów. Zapach jest coraz gorszy.
                 Nie mogłam się z nią nie zgodzić. To coś, w czym siadłam na plaży, cuchnęło teraz, jakby nie żyło już od jakiegoś czasu. I znów myśli przyciągnęła bransoletka w mojej torbie i wizja mrocznej postaci, która wrzuca klejnot do rzeki.
- Wiesz co? - zaczęłam, kiedy szłyśmy w stronę stacji kolejowej i mijałyśmy komisariat policji. - Chyba powinnam zgłosić, że znalazłam tę bransoletkę. Może być cenna. Nie mam pojęcia, kto według prawa jest właścicielem rzeczy znalezionych w rzece. Nie chcę zostać oskarżona o kradzież.
- Pewnie mogłabyś to zgłosić - odparła Emily z powątpiewaniem.
- Ale co, jeśli ci to zabiorą?
- Przynajmniej nie będę się czuła winna. Chodź, dowiedzmy się.
                 Komisariat pamiętał lepsze czasy. Wdrapałam się po wydeptanych stopniach i głęboko zaczerpnęłam powietrza, otwierając ciężkie drzwi. Emily weszła za mną i przycupnęła ostrożnie na brzegu krzesła, starając się nie rozglądać na boki. Wszystkie sprzęty były przymocowane do podłogi.
                 Policjant w dyżurce mógłby być moim dziadkiem. Miał przed sobą wielką stertę papierzysk i szukał w niej czegoś. Kompletnie mnie zignorował, kiedy przed nim stanęłam. W końcu się odezwałam.
- Dzień dobry. Znalazłam to w piasku nad rzeką i nie wiem, czy nie powinnam tego oddać. - Wrzuciłam bransoletkę do szuflady poniżej grubej szyby, oddzielającej mnie od policjanta.
                 Westchnął ciężko i wreszcie uniósł wzrok. Przyjrzał mi się i wyjął bransoletkę z szuflady po swojej stronie.
- Wiesz, młoda damo, ile papierkowej roboty wymaga skatalogowanie czegoś znalezionego w rzece? - spytał znudzonym głosem. Bransoletka dyndała mu
w pulchnych palcach.
- Hm... Nie, nie wiem - wymamrotałam. Zastanawiałam się, czy w ogóle chciał usłyszeć odpowiedź.
- Mnie to wygląda na śmieć - oznajmił stanowczym tonem. - Na twoim miejscu wyrzuciłbym to albo zatrzymał, jak tam sobie chcesz. - Wrzucił bransoletkę z powrotem do szuflady i przesunął na moją stronę.
- Jest pan pewien? - Moim zdaniem bransoletka wyglądała na autentyczną i dość cenną.
- O tak, bez przerwy znoszą nam tu takie rzeczy. Śmieć. - Puścił do mnie oko. Zrozumiałam.
- Dziękuję i przepraszam, że zawracałam panu głowę.
- Wzięłam bransoletkę i schowałam ją do torby. Wyszczerzyłam się do niego radośnie.
                  Emily porzuciła długi rząd plastikowych krzeseł i stała już przy drzwiach, niecierpliwie tupiąc nogą.
- No chodź - ponagliła mnie. - Nie zdążysz się przebrać przed przyjazdem pociągu.

8 komentarzy:

  1. Zostałaś dodana =)
    spis-blogow-1d.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. O. Mój. Boże.
    Rozdział jest genialny! Masz niesamowity talent. Z niecierpliwością będę czekać na nn!
    Pozdrawiam, Angie.
    Mam kolejne pytanie - Skąd masz szablon? Jest śliczny!

    OdpowiedzUsuń
  3. Szablon...chmmm...
    http://szablonownica.blogspot.com/2013/03/709-714-black-paradise.html
    Dzięki bardzo za opinię :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ojej! Od dawna nie przeczytałam czegoś tak intrygującego! Piszesz tak, że pragnie się tylko więcej i więcej. Co jeszcze mogę powiedzieć? Czekam na drugi rozdział no i właśnie zyskałaś nową czytelniczkę.
    Pozdrawiam Cię gorąco i pisz dalej kochana, bo wychodzi Ci to świetnie! :)

    PS. Przy okazji zapraszam do siebie na: http://odcienie-uczuc.blogspot.com A nóż widelec zaciekawi? Jeśli wyrazisz swoją opinię będzie mi podwójnie miło.

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetnie piszesz :D Bardzo ciekawy rozdział przez co z niecierpliwością czekam na kolejny :) Xx

    OdpowiedzUsuń
  6. Nim zdążyłam się głębiej nad tym zastanowić, tuż przed moim nosem zatrzymał się czarny samochód, z którego wysiadła jakaś kobieta. Było ciemno, więc nie widziałam jej zbyt dokładnie. Bez słowa rzuciła w kierunku Louisa kluczyki od auta, które złapał w locie tuż przed swoim nosem.

    - Dzięki, Lottie. – powiedział do kobiety, która odpowiedziała jedynie uśmiechem i weszła do środka – Chodź, odwiozę cię do domu. – rzucił z kolei w moim kierunku, a jego głos zabrzmiał wyjątkowo miękko.
    - Ale… Ja nie mam domu… - wybąkałam totalnie bez sensu jak mazgające się dziecko.
    - To gdziekolwiek. Nie będziesz tu tak siedzieć.


    http://insomnia-fanfiction.blogspot.com/


    .

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetny rozdział <33
    Dodaj szybko kolejny/
    Jestem bardzo ciekawa dalszej częśći
    Nie mogę się doczekać! ;*

    OdpowiedzUsuń
  8. Ooo Jejku. To jest cudowne. Bede wchodzic codziennie w oczekiwaniu na coś nowego *.*
    Potrafisz strasznie zaintrygowac, nie mogę się doczekac kolejnej części!

    OdpowiedzUsuń